Rok szkolny 1906/1907 dobiegał końca. Mundek i starszy jego brat kończyli drugą klasę siedmioletniej Szkoły Handlowej w Pabianicach. Trzeba się było teraz zdecydować: przerwać tę szkolę i wstąpić do małego Seminarium OO. Franciszkanów we Lwowie, jak zaproponował misjonarz – ojciec Haczela, lub uczyć się dalej w handlówce, choćby jeszcze parę lat, by rodziców nie narażać na większe koszty.

Mundek był za tym drugim wyjściem, ale Franek wytłumaczył, że lepiej zaraz jechać do Lwowa, bo w handlówce nie było łaciny. Ks. Włodzimierz Jakowski, przyjaciel rodziny, obiecał pomoc w pokryciu kosztów ich utrzymania.

Młodzi Kolbowie zjawili się pod koniec czerwca w klasztorze franciszkańskim w Łagiewnikach pod Łodzią, przedstawiając swe świadectwa szkolne i świadectwa moralności. Chcieli też zorientować się, jak mają dostać się do Lwowa. Zakonnicy obiecali porozumieć się z przełożonymi.

Gdy chłopcy zostali przyjęci do Małego Seminarium, rozpoczęli przygotowania do wyjazdu. Słysząc, że do Zduńskiej Woli przyjeżdża biskup z Włocławka na wizytację, udali się tam, by otrzymać sakrament Bierzmowania. Wiedzieli, że sakrament ten łączy ściślej z Kościołem i daje moc Ducha Świętego do obrony i wyznawania wiary. Mundek przeżył głęboko pasowanie na rycerza Chrystusowego. Stało się to 18 sierpnia 1907 roku.

Przy okazji chłopcy pożegnali swych dziadków, rodziców i kuzynów. Żegnając się z kuzynem i kolegą Frankiem Langerem Rajmund poprosił go pamiątkę. Otrzymał lornetkę, za co serdecznie podziękował mówiąc: “Bóg zapłać!”

Gdy nadszedł czas wyznaczony – było to pod koniec sierpnia – “tatuś odwiózł ich do Krakowa, a potem już sami pojechali do Lwowa”. Tak po latach wspominała Marianna. Pożegnała synów ze łzami w oczach. Płakał najwięcej Józio, który bardzo był przywiązany do braci.

Podróż do Lwowa była pełna przygód. Trzeba się było przedostać przez granicę rosyjsko-austriacką, której strzegły straże kozackie, łapiąc i aresztując uciekinierów. Franek i Mundek nie mieli paszportów, bo byli małoletni, więc odważyli się przejść przez tak zwaną zieloną granicę, jakąś polną drogą.

Plan był szczegółowo obmyślany według instrukcji franciszkanów. Kraków leżał blisko granicy. Chłopcy z ojcem nawiązali znajomość z pewnym wieśniakiem, który zwoził zboże na swym polu przygranicznym. Ukryli się na jego wozie i tak przekradli się do Krakowa. Ojciec mając paszport przekroczył granicę legalnie.

Młodzi Kolbowie jechali z Krakowa do Lwowa pociągiem przez Tarnów, Rzeszów, Przemyśl. Nie mogli oczu oderwać od okna pociągu, obserwując malownicze krajobrazy na Pogórzu Karpackim. Przydała się lornetka, jaką Mundek otrzymał od kolegi.

Największe wrażenie zrobił na nich Lwów, miasto leżące na krawędzi Wyżyny Podolskiej, mające wówczas 160 tysięcy mieszkańców. Był to żywy ośrodek kultury polskiej, pełen pamiątek historycznych.

Radośnie powitano Kolbów w klasztorze franciszkańskim. Uczniowie Małego Seminarium z zaciekawieniem słuchali, “jak mówili, z pewną chwalbą, o swych wyczynach, o przejściu przez granicę i o wrażeniach z dwóch lat rewolucji w Królestwie” (tak nazywano zabór rosyjski w centralnej Polsce).

Gdy Mundek ujrzał w kościele franciszkańskim przepiękny obraz Niepokalanej, podziękował Jej serdecznie za szczęśliwą podróż i przyrzekł dozgonną wierność.

MRN 01 1998, o. Jerzy M. Domański