Z początkiem września 1907 roku Rajmund ze swoim bratem rozpoczął naukę w małym seminarium we Lwowie, w którym obok franciszkanów uczyli nauczyciele świeccy. Zaliczano im dwie klasy handlówki pabianickiej i przyjęto od razu do klasy trzeciej, w której było około czterdziestu uczniów.
Rajmund wybił się na lepszego ucznia, zwłaszcza w matematyce, Franek został średnim. Szły im słabiej języki, a zwłaszcza łacina, bo w trzeciej klasie trzeba już było znać gramatykę łacińską, a czytało się Neposa i Cezara, oni zaś mieli słabe początki. Z czasem jakoś wyrównali braki.
Rajmund był pilny w nauce, nie tracił czasu. Ciągle był zajęty, nawet gdy odrobił lekcje. Jego kolega Władek, który siedział z nim w jednej ławce, zeznaje: “Nie znosił słowa: <nie potrafię>. Im większe miał trudności, na przykład w rozwiązywaniu zadań matematycznych, tym większy czuł zapał, by tę przeszkodę zaraz usunąć”.
“Jako kolega – dodaje – był uczynny. W czasie wolnym od nauki, wesoły i pogodny, z radością brał udział w zabawach, zawsze pełen pomysłów i inicjatywy”. Chłopcy mieli do dyspozycji duży ogród klasztorny, gdzie były aleje i ławki. Główna aleja, wysadzona grabami, wiodła do kapliczki św. Franciszka. Dwa razy w tygodniu uczniowie wychodzili na miasto, a właściwie za miasto, najczęściej na Kajzerwald lub w stronę Winnik, by odetchnąć czystym powietrzem i zagrać w palanta.
Kolbowie odznaczali się głęboką wiarą. Zwłaszcza rzucała się w oczy pobożność Rajmunda, budząc szacunek i chęć naśladowania. Pilnie uczęszczał na codzienne praktyki pobożne, rano na Mszę Świętą, po posiłkach na adorację Najświętszego Sakramentu. By uniknąć roztargnień klękał w chórze w pierwszym szeregu. Co tydzień uczęszczał do spowiedzi. Chętnie odmawiał Różaniec. kolega wspominał po latach: “Widzę jeszcze teraz jego postać, gdy klęczał i odmawiał Różaniec. Był wówczas bardzo skupiony i przejęty”. Raz zauważono , jak Rajmund klęczał przed krzyżem w pustej sali szkolnej.
Rajmund poddawał się bez oporu pod kierownictwo prefekta br. Pacyfika Skotniego, który przedtem był sierżantem w armii austriackiej i stosował metody wojskowe. Nie kłamał, nie pysznił się, panował nad sobą, nawet gdy go podrażniono. Nigdy nie używał słów dwuznacznych. Czuwał nad oczami, zwłaszcza na ulicy. Czuł odrazę do lektury niezdrowej. “Raz mi wyznał – wspomina Władek – że zawsze zaraz po przebudzeniu się odmawia Zdrowaś Maryjo, by zachować nienaruszoną cnotę czystości, i mnie to doradzał”.
Na wakacje chłopcy rozjechali się do swych rodzin. Młodzi Kolbowie spędzili je w majątku franciszkańskim w Czyszkach. Jakież było ich zdumienie i radość, gdy po powrocie do Lwowa ujrzeli mamusię i Józia. Przyjechali tu na stałe (w 1908 roku): najmłodszy brat chciał zostać również franciszkaninem, a matka, za zgodą męża, miała się poświęcić Bogu przy klasztorze Sióstr Benedyktynek.
MRN 02 1998, o. Jerzy M. Domański