Maryja!

Wiemy już wszystko, co Rycerze Niepokalanej wiedzieć powinni, znamy nasz cel i środki, jakie do niego prowadzą. Teraz czas pójść dalej.
Św. Maksymilian chciał, aby każdy rycerz kochał Maryję jak dziecko swoją najlepszą mamę i więcej jeszcze – pragnął, aby w Jej rękach stał się poniekąd narzędziem. Dla wielu z Was zapewne brzmi to dziwnie i zastanawiacie się, w jaki sposób człowiek może być rzeczą w rękach kogoś innego. Oczywiście nie chodzi tu o znaczenie dosłowne, ale o nasze serce, które powinno być tak uległe woli Matki Bożej, jak uległe jest narzędzie w ręku artysty. Aby stało się to bardziej zrozumiałe, wyobraźcie sobie zwykły pędzel. Chcąc namalować obrazek, wkładacie go do odpowiedniej farbki i kreślicie swoje małe dzieło. Co by jednak było, gdyby wasz pędzelek okazał się nieposłuszny i zamiast w niebieskiej farbie zanurzył się w czerwonej? Albo obok delikatnych polnych kwiatów zaczął malować ogromne kaktusy? Przypuszczam, że załamalibyście nad nim ręce i schowali głęboko w swoim plecaku, by niczego więcej już nie zepsuł.

Pomyślcie teraz, że takim pędzelkiem jest każdy z nas, a Artystą, który trzyma nas w swojej dłoni, jest Maryja. Ona potrafi namalować najpiękniejszy obraz naszego życia, pragnie twórczo wykorzystać nasze talenty i zdolności, ale wszystko zależy od tego, czy Jej na to pozwolimy.

Jak to zrobić w życiu codziennym? Dokładnie tak samo, jak uczyniła to Matka Boża i wielu świętych. Nie musimy wykonywać nic nadzwyczajnego. Wystarczy kochać Boga całym sercem i starać się nie sprawić Mu przykrości żadnym dobrowolnym grzechem.

Maryja!

Ostatnio mówiliśmy o tym, co trzeba robić, aby w rękach Matki Bożej stać się jak narzędzie w ręku mistrza.

Dzisiaj spróbujemy przygotować się do bardzo ważnej bitwy, którą musi stoczyć każdy rycerz, jeśli całym sercem (a nie tylko jego połową) chce służyć Matce Bożej. Na początku przyjrzyjcie się figurze Niepokalanej, takiej, jaką na swoim biurku miał św. Maksymilian. Zobaczycie tam dobrze znany Wam obraz. Maryja stoi na kuli ziemskiej i stopami depcze odwiecznego wroga – szatana. Ojciec Maksymilian wiedział doskonale, że nie jest to tylko symbol, ale bolesna prawda. Szatan jest wciąż zapracowany. Nie pozwala sobie nawet na chwilę odpoczynku, lecz wciąż szuka serc, do których mógłby wejść i sprowadzić je na złą drogę. Dlatego jako rycerze Niepokalanej musimy wytężyć wszystkie siły, aby odbić z jego rąk jak najwięcej dusz, nie tylko w naszym domu czy wiosce, ale na całym świecie. Lecz trzeba pamiętać, że zanim wyruszymy na podbój świata, musimy stoczyć pojedynek na najtrudniejszym polu, jakim jest własne serce.

Czas Wielkiego Postu sprzyja temu, aby stanąć oko w oko z naszymi grzechami i słabościami, które codziennie powalają nas na ziemię i oddalają od Pana Boga. Wciąż powinniśmy być czujni, bo nasz sprytny wróg lubi działać z zaskoczenia i atakować w najmniej spodziewanym momencie. Jednym ze znanych i bardzo starych sposobów walki jest uderzenie w przeciwnika, zanim on uderzy w ciebie.

Proponuję Wam zatem krótkie warsztaty. Przygotujcie kolorowy papier, niewielkie pudełko, nożyczki, trochę kleju i odrobinę wyobraźni. Z papieru wytnijcie tyle kwadracików, ile jest dni Wielkiego Postu. Następnie udekorujcie pudełko tak, jak gdybyście robili prezent dla osoby, którą kochacie najbardziej. Na pudełku umieśćcie napis: „Dla Matki Bożej”. Kiedy cały zestaw będzie już gotowy, postawcie Wasze pudełko w widocznym miejscu, aby codziennie o nim pamiętać.

Maryja!

Co słychać u Was, dzielni Rycerze? Mam nadzieję, że z wielkopostnej walki udaje się Wam wychodzić zwycięsko. Dzisiaj zaczniemy od czegoś, co wielu z Was na pewno się spodoba. Usiądźcie przed komputerem lub odtwarzaczem, nałóżcie słuchawki na uszy i podkręćcie głośno muzykę. Następnie włączcie w telewizji ulubiony program, otwórzcie szeroko okno, by dźwięk przejeżdżających samochodów wpadał do wnętrza pokoju, i koniecznie zadzwońcie do serdecznego przyjaciela, aby porozmawiać z nim o najciekawszych wydarzeniach, które ostatnio miały miejsce. Wytrzymajcie w takim klimacie przez 10 minut, a po ich upływie wyciszcie wszelkie hałasy i spróbujcie przeczytać choćby krótki fragment ulubionej książki. Gwarantuję! Nie zrozumiecie z niej nawet jednego zdania. W Waszych głowach będzie ogromny harmider, który jeszcze przez długi czas puszyć się będzie jak paw, dumny z tego, że znowu udało mu się wyrzucić pokój z Waszych serc.

Dlaczego Wam o tym piszę? Bo niedawno usłyszałam pytanie dziecka skierowane do taty tuż przed wejściem do kościoła: “Tato, a czy ta nudna Droga Krzyżowa szybko się skończy?”. Myślę, że w tym momencie niejeden z Was mocno się zaczerwienił, bo zdarzyło mu się pomyśleć podobnie. Bardzo często, gdy przychodzimy na Drogę Krzyżową lub Mszę świętą, jesteśmy po same brzegi serca wypełnieni różnymi obrazami, przeżyciami i emocjami.

W naszej głowie kłębią się tabuny myśli, rozmów i innych odgłosów, które – począwszy od porannego budzika – wygrywają w nas swoje melodie. Przychodząc do kościoła, nierzadko w ostatniej chwili, jesteśmy już szczelnie zamknięci na wszelkie docierające do nas informacje, a nasze serce nie jest w stanie przyjąć ani słowa więcej. Wszystko zaczyna być nudne i ciągnie się w nieskończoność. Właśnie wtedy zaczynamy się wiercić i umilać sobie czas różnym ciekawymi rzeczami, którymi można zająć się w kościele.

Rozważania Drogi Krzyżowej – choć dostosowane do dziecięcego wieku – wydają nam się niezrozumiałe. Nawet przepiękny dźwięk kościelnych organów zaczyna nas raczej drażnić, niż nastrajać do modlitwy. I tak mija większość wielkopostnych nabożeństw, które przecież mają nam pomóc w spotkaniu z Panem Jezusem, który z miłości do nas tak wiele wycierpiał.

Jak to zmienić? To bardzo proste. Na żadne spotkanie z ważną osobą nie idzie się bez wcześniejszego przygotowania. Musicie zadbać o swój wygląd, a w przypadku spotkania z Panem Bogiem także o swoje dusze. W tym czasie Wielkiego Postu spróbujcie stawić czoło Waszym ulubionym nawykom i spędzać mniej czasu przed komputerem czy telewizorem. Postarajcie się tak zakończyć wizytę u kolegi lub koleżanki, aby przyjść do kościoła chwilę wcześniej. W ten sposób pomożecie Waszym sercom nieco się wyciszyć i przygotować na to, co chce powiedzieć do Was Pan Bóg.

Święto Miłosierdzia Bożego powstało na życzenie samego Pana Jezusa, aby ludzie przypominali sobie, że Jego miłość jest nieskończenie miłosierna. Z dniem tym nieodłącznie związany jest obraz, którego namalowanie polecił Pan Jezus św. Siostrze Faustynie i obiecał, że przez niego ześle na ludzi bardzo wiele łask. Spróbujmy nieco mu się przyglądnąć.
Na początku popatrzcie na ręce Pana Jezusa – są zranione. Domyślacie się, że mówią o cierpieniu, które przyjął za nasze grzechy. Pan Jezus pozwolił przybić się do krzyża, chociaż sam był zupełnie niewinny. W ten sposób uczy nas, że jednym ze sposobów okazywania miłosierdzia innym jest ofiarowanie za nich naszych trudności i niepowodzeń. Jeśli zniesiemy cierpliwie wyrządzoną nam przez kolegów krzywdę albo odpowiemy uśmiechem na niesłuszne oskarżenia i oddamy to Panu Jezusowi, możemy sprawić, że jakiś człowiek powróci na drogę prowadzącą do nieba. Dokładnie tak postępowały dzieci z Fatimy. Były mistrzami w wyszukiwaniu drobnych wyrzeczeń, które mogłyby ofiarować za grzeszników.
Teraz spójrzcie nieco niżej i zatrzymajcie się na stopach. Sprawiają wrażenie poruszania się. Wskazują na to, że Pan Jezus zawsze wychodzi nam naprzeciw. Szuka nas gdy się gubimy i próbujemy wszystko robić po swojemu. Jest to dla nas zachęta, abyśmy również potrafił pierwsi wychodzić w stronę drugiego człowieka. Jeśli widzisz, że ktoś jest chory lub strapiony, nie czekaj na zaproszenie, ale idź i zanieś temu człowiekowi odrobinę radości.
Z Serca wypływają dwa promienie. Przypominają nam o scenie z krzyża, kiedy jeden z żołnierzy przebił Panu Jezusowi bok. Promienie przedstawiają krew oraz wodę i nazywane są zdrojem miłosierdzia. Symbolizują przebaczenie, które otrzymaliśmy dzięki męce Pana Jezusa. Darując chętnie urazy i szybko o nich zapominając sprawiamy, że nasze serce staje się podobne do miłosiernego Serca Pana Jezusa.
I jeszcze jeden szczegół. Ręka Jezusa jest wzniesiona – znak błogosławieństwa. Znacie dobrze ten gest, jest to ten sam, który wykonuje ksiądz na zakończenie każdej Mszy świętej. Razem z błogosławieństwem Pan Jezus daje nam swoją siłę, abyśmy potrafili czynić dobro tym, którzy są wokół nas.
Widzicie więc, że ten obraz jest jak prawdziwy elementarz, z którego możemy uczyć się, jak być miłosiernym wobec innych.
Macie wrażenie, że to wszystko jest dla was zbyt trudne? I nic dziwnego, ale nie jesteście w tym sami. Pamiętajcie, że obok Was jest Maryja gotowa przyjść Wam z pomocą zawsze wtedy, kiedy tylko Ją o to poprosicie.

W maju w sposób wyjątkowy wychwalamy Maryję. Możemy okazywać swoją miłość do Niej przez śpiew Litanii Loretańskiej. Historia litanii wiąże się z miasteczkiem Loreto we Włoszech, gdzie znajduje się jedno z najsłynniejszych sanktuariów poświęconych Matce Bożej. Jest tam domek nazaretański, w którym miała przyjść na świat Maryja. Jak głosi legenda, budynek w cudowny sposób został przeniesiony do Loreto przez samych aniołów. Od tamtego czasu przybywali tu liczni pielgrzymi, którzy modląc się słowami litanii, wypraszali u Pana Boga wiele. Z czasem modlitwa ta stała się jednym z najbardziej znanych nabożeństw ku czci Matki Bożej.
Historia wydaje się niezwykła, ale jeszcze niezwyklejsze jest to, o czym mówi sama litania. To jakby najlepsza charakterystyka Matki Bożej, ukazująca całe piękno Jej serca. Już na samym początku modlitwy usłyszymy, że Maryja jest Mamą. Nie tylko Pana Jezusa, ale i naszą, Matką całego Kościoła. Każdego dnia pochyla się nad swoimi dziećmi, aby nam pomagać, a kiedy mamy wątpliwości, służy dobrą radą i wspiera w kroczeniu właściwą drogą.
Dzięki temu, że dusza i ciało Maryi przez całe życie należały tylko do Boga, została nazwana Panną: roztropną, wierną i pełną łaski. Tą, która jest najbardziej godna czci na ziemi i w niebie. Następne wezwania porównują Matkę Bożą do symboli zaczerpniętych z Pisma Świętego. Ukazują Ją jako świątynię, w której mieszka Bóg, tak piękną jak kwiat róży. Pod Jej płaszczem, jak w cieniu warownej wieży, może schronić się każdy z nas. Ona uczy nas, że największą mądrością w życiu jest dziecięce zaufanie Panu Bogu.
Maryja została nazwana również Królową. Ponieważ przez całe życie była pokorna i cicha, zawsze poddana woli Pana Boga, została przez Niego wywyższona w niebie. Stamtąd panuje nad całym światem. Jest królową miłości i poprzez miłość chce władać sercem każdego człowieka.
Zobaczcie zatem, że ta prosta modlitwa jest potężną bronią, którą my – rycerze Niepokalanej – możemy posługiwać się do walki z szatanem. Modląc się do Maryi tymi pięknymi wezwaniami, możemy skrywać pod Jej płaszczem siebie samych i każdego człowieka na ziemi.

Czy podczas świętowania Dnia Dziecka, zdarzyło wam się kiedyś ucieszyć tym, że jesteście dziećmi Bożymi? Żyjemy, bo stworzył nas Bóg. To przecież On podarował życie naszym dziadkom i rodzicom, a przez nich również nam. To dzięki Niemu możemy oddychać, biegać, cieszyć się otaczającym nas światem. Nad każdym z nas czuwa z największą troskliwością. Jesteśmy jego dziećmi, którym podarował całe bogactwo Swego Królestwa. Zobaczcie iloma prezentami obdarowuje nas nie tylko raz w roku, ale każdego dnia. Który tata potrafi okazać tyle łagodności, cierpliwości i przebaczenia swoim dzieciom jak Bóg.

Pośród wielu wydarzeń z życia Pana Jezusa, święty Mateusz w swojej Ewangelii opisuje również to, gdy Jezus przychodzi do uczniów po długich chwilach spędzonych na samotnej rozmowie z Ojcem. Apostołowie, chcąc Go naśladować, zapytali jakich słów mają używać, gdy chcą zwrócić się do Boga. W odpowiedzi na to Pan nauczył ich modlitwy: „Ojcze nasz”. Każdy człowiek na ziemi ma swojego tatę, który został mu dany, aby go chronił i był dla niego przykładem. Często zdarza się jednak, że ziemskiego taty brakuje. Ale czy to oznacza, że Dzień Ojca ma napełniać nasze serca smutkiem? Oczywiście, że nie. Nie zapominajmy, że w niebie mamy jeszcze jednego Tatę, najczulszego i najbardziej kochającego ze wszystkich ojców. Żaden z aniołów choć jest tak święty i znajduje się blisko Boga, nie może powiedzieć do Niego: „Tatusiu”, my natomiast możemy zwracać się do Niego tym słowem, kiedy tylko zapragniemy. I zawsze będziemy wysłuchani. On wciąż jest przy nas, czuwa nad każdym naszym krokiem i jak dobry tata prowadzi nas bezpiecznymi drogami do naszego domu w niebie.

Pan Bóg nie zostawia nas samych. W trudnościach posyła swoich wysłanników, by nas wspierali i umacniali. Spójrzmy dziś w stronę trzech archaniołów: Michała, Gabriela i Rafała, którzy zostali dani ludziom, jako niezawodna pomoc w codziennym życiu. Zaraz przekonamy się, jak wiele wspólnego z rycerzem Niepokalanej mają Ci Niebiescy Posłańcy i w jaki sposób możemy ich naśladować.

Najważniejszym ze wszystkich Archaniołów jest św. Michał. Według tradycji to On stanął na czele wojska anielskiego podczas walki z Lucyferem i innymi zbuntowanymi aniołami. Za okazaną odwagę i wierność Pan Bóg obdarzył św. Michała szczególnym zaufaniem i powierzył mu wyjątkowe zadania. Od wieków ludzie modlą się do niego jako skutecznego sojusznika w walce z pokusami. Archanioł ten często przedstawiany jest w zbroi, z świetlistym mieczem w ręce. I tu nasuwa nam się pewne podobieństwo. Jako Rycerze Matki Bożej, my również nosimy na sobie duchową zbroję, której szatan bardzo się lęka. Jesteśmy również wyposażeni w miecz i tarczę, aby tak jak św. Michał walczyć ze zbuntowanym aniołem o duszę każdego człowieka.

Archanioł Gabriel, którego imię oznacza „mąż Boży”, był posyłany w imieniu Boga do ludzi na ziemi, aby zanieść im ważną nowinę. On zapowiedział Zachariaszowi narodziny Jana Chrzciciela i przyszedł we śnie do św. Józefa. On także otrzymał zaszczytną misję zwiastowania Maryi, że stanie się Matką Mesjasza. Wielu chrześcijańskich pisarzy twierdzi, iż zadaniem archanioła Gabriela była również opieka nad Świętą Rodziną w czasie Jej ziemskiego życia. Archanioł Gabriel przynosi nam pomoc i wsparcie w sytuacjach po ludzku niemożliwych do rozwiązania. Pomaga nam zachować ufność, gdy tak jak św. Józefowi, wydaje nam się, iż walka jest już przegrana. Pokazuje, że będąc blisko Jezusa i Jego Mamy zawsze odniesiemy zwycięstwo.

Pozostał nam jeszcze jeden Archanioł, a jest nim św. Rafał. Moglibyśmy nazwać go Niebieskim Sanitariuszem, który przynosi nam od Pana Boga dar uzdrowienia. Poznajemy Go przy okazji historii Tobiasza, któremu towarzyszy w podróży do Medii, uwalnia jego żonę od nękającego ją złego ducha i przywraca zdrowie niewidomemu ojcu Tobiasza. Na interwencję archanioła Rafała możemy liczyć zwłaszcza wtedy, gdy potrzebujemy dobrego przewodnika w drodze do nieba, a także wówczas, gdy w naszej walce odniesiemy „rany” i poszukiwać będziemy skutecznej pomocy.

Drodzy Rycerze, jeśli ktoś z Was jeszcze nie zmobilizował swoich sił, to czas najwyższy, aby sięgnąć po miecz i stanąć do walki. Matka Boża ponownie wzywa nas, aby wziąć do ręki różaniec, tę skuteczną broń w naszych duchowych zmaganiach.
Gdy przyglądniemy się życiu wielu świętych, bardzo szybko zauważymy, że w modlitwie różańcowej odkrywali ogromną moc, która pozwoliła im przejść zwycięsko przez wszystkie trudności. Św. Jan Paweł II odmawiał kilka Różańców dziennie i zawsze ofiarowywał różaniec spotykanym przez siebie ludziom. Podobnie św. Ojciec Pio, który z różańcem nie rozstawał się nawet w nocy.
Modlitwę różańcową ukochał również sam założyciel Rycerstwa Niepokalanej, św. Maksymilian. Do dzisiaj zachował się zniszczony różaniec, którego o. Kolbe bronił w czasie pobytu w warszawskim więzieniu, a następnie nosił ukryty pod pasiakiem w obozie Auschwitz. Różaniec towarzyszył mu przez całe życie, przesuwał jego paciorki pod franciszkańskim kapturem, zwłaszcza wtedy, gdy doświadczał wielu przeciwności. Różaniec był jego siłą również w ostatnich chwilach spędzonych na ziemi. Przez małe okienka głodowego bunkra, gdzie umierał o. Maksymilian, codziennie słychać było głośno odmawianą modlitwę różańcową.

Wiecie, dlaczego szatan tak bardzo boi się Różańca? Bo jest to modlitwa, w której oddajemy Panu Bogu chwałę przez Maryję. Ona jest stworzeniem o Sercu najbardziej pokornym i czystym. Całe Jej życie, które rozważamy w Różańcu, jest zaprzeczeniem pychy i buntu, jaki wobec Stwórcy okazał szatan. A on nie lubi o tym słuchać! Dlatego robi wszystko, żeby skutecznie zniechęcić nas do modlitwy. Kiedy tylko pojawi się w naszej głowie myśl o Różańcu, jednocześnie szatan podsunie nam tysiąc powodów, aby go nie odmówić. Przyśle nawet koleżankę z zaproszeniem na przejażdżkę rowerową, bylebyśmy tylko nie sięgnęli po „sznurek z koralikami”.

Św. Róża z Limy, która w czasie wizji niejednokrotnie rozmawiała z Maryją, porównywała modlitwę różańcową do szycia pięknej sukni dla Królowej nieba lub do płatków róż rozsypywanych u Jej stóp. Przez Różaniec możemy otrzymać bardzo wiele łask, bo jest to modlitwa najmilsza Matce Bożej.
A więc – do walki, Rycerze! Niech nawet jeden dzień nie pozostanie bez sprawienia radości naszej Królowej. Musimy otoczyć modlitwą cały świat, aby szatan nie miał wstępu do żadnego serca na ziemi.

Zanim dojdziemy do nieba, tu na ziemi czeka nas jeszcze wiele pracy. Jak odrabiacie swoje zadanie domowe. Jakie? Oczywiście, że nie to z geografii czy języka polskiego, ale zadanie, które tu na ziemi wyznaczył nam Bóg. Bardzo trafnie ujął je św. Maksymilian w swoim Regulaminie życia: „Muszę być świętym jak największym”. Proste, co?

W momencie chrztu świętego Bóg zasiewa w nas maleńkie ziarenko swojej łaski. To ziarenko powoli rozrasta się i zaczyna wypełniać nasze serce, zupełnie jak pnące kwiaty, które rozciągają swoje długie pędy pomiędzy ogrodowymi roślinkami. Bycie świętym polega na tym, aby temu ziarenku stworzyć jak najlepsze warunki wzrostu, zapewnić mu ciepło miłości i światło czystych intencji oraz ochronę przed huraganem naszych grzechów. Im więcej wysiłku włożymy w jego uprawę, tym piękniejsze będą jego owoce. Każde wydarzenie w naszym życiu jest nam dane przez Pana Boga po to, aby pomogło nam stawać się lepszymi i coraz bardziej podobnymi do Niego. Bóg prowadzi nas jak mądry Tata, niekiedy daje nam chwile radosne, ale dopuszcza również te trudne, bo jak mówił św. Maksymilian: „w cierpieniu najlepiej możemy zobaczyć, czy naprawdę Go kochamy”. Trudne relacje w szkole, nieudany wyjazd, o którym marzyliście od kilku miesięcy, czy nawet zwykły ból głowy są okazją do hartowania swojego serca w cierpliwości oraz uczenia się, że w życiu najważniejsze jest nie to, co ja chcę, ale to, co zaplanował dla mnie Bóg.

Każdy z nas doświadczył na pewno w życiu takiej sytuacji, kiedy nagle w pokoju zabrakło światła. Co wtedy się działo? Ogarniał nas lęk, niepewność, baliśmy się ruszyć z miejsca, żeby przypadkiem nie stłuc sobie kolana o wystającą krawędź łóżka. Ile radości wlał wówczas do serca drugi człowiek, który wyszedł nam naprzeciw z latarką albo zapaloną świeczką.
To taka bardzo daleka analogia Adwentu, który właśnie przeżywamy. Jest to doskonały czas, aby przypomnieć sobie, że życie tu na ziemi jest tylko krótką chwilą, takim chodzeniem po omacku. Ciągle tęsknimy za Panem Jezusem, który jest światłem i sprawia, że wszystko wokół nabiera kształtu i staje się jasne.
Nieodłączną towarzyszką naszej adwentowej drogi jest Niepokalana, którą posłużył się Bóg, aby dać nam swojego Syna. I tak jak roratnia świeca rozjaśnia mroki kościoła, tak Maryja niosąca w sobie największą Światłość, oświeca naszą ciemność ducha. Jako rycerze Niepokalanej mamy w tym szczególnym czasie wyjątkowe zadanie. Światło, które jest w naszych sercach, musimy na wzór Matki Bożej przekazać drugiemu człowiekowi. Życie codzienne przynosi nam wiele sytuacji, które możemy zamienić w promyki dobra. Wystarczy tylko nasze maleńkie pragnienie, wyjście naprzeciw, aby tam, gdzie panuje mrok, zapłonęło światło nadziei i wiary.
Otwórzmy zatem oczy naszego serca szerzej niż zwykle, tak by potrafiły dostrzec nie tylko naszych przyjaciół i bliskich, ale również tych, którzy nie pałają do nas sympatią, których się boimy, od których mamy ochotę się odwrócić. Może oni jeszcze nigdy nie spotkali w życiu Pana Jezusa i dlatego na ich twarzach jest smutek. Otoczmy ich naszą modlitwą i drobnymi wyrzeczeniami, aby i w ich sercach mógł narodzić się żywy Bóg.